Daniel Gran, Ceiling Fresco of the State Hall Dome |
Nieobcy jest nam pierwszy atom. Punkt wszechświata, w którym skumulowała się cała wiedza i całe życie, cała, jakby to ująć, cholerna przestrzeń, o której myśleć nie sposób, bo nieskończoność przyprawia o dreszcze, chorobę psychiczną. Człowiek staje się filozofem.
Ta ekstremalnie mała
cząsteczka była szafą nastoletniego chłopca. Panował w niej
istny chaos. Chaos przez duże H. Poza szafą był oczywiście
porządek. Żadnych papierków na dywanie, bokserek na krześle,
skarpet pod łóżkiem. Ten brak rodził poczucie pustki i
samotności. Nastoletni chłopiec patrzył na drzwi swojego unitowego
chaosu i nabierał sił by go otworzyć. Dorastał bowiem do chwili,
gdy mógł ma własną odpowiedzialność rzec: In principio creativ
Deus caelum et terram. I otworzył szafę, a ona wybuchła na niego
bezmiarem pierwiastków, które rozprzestrzeniły się w
nieskończoności pokoju, łącząc się w idealną harmonię, w
idealny majestat nie mogący drgnąć w niewłaściwą stronę. Bo
żeby przeprowadzić porządek, trzeba wyrzucić bałagan na podłogę.
Chaos porusza się nieproporcjonalnie, lecz porządek gra, bo
jest porządkiem bez końca.
Na początku był Chaos, a Chaos był początkiem wszystkiego.
To był niesamowicie
zbuntowany dąb. Rósł osierocony pod górą Al tum, którą dziś
nazywają Antoroto. To był czas, gdy trudno było ją nazywać górą.
Prawdziwe góry znajdywały się na północy, a Gaja zwała je Al
Ken. Nie żeby te nazwy cokolwiek dla niej znaczyły. Bawiła się
głosem i dźwiękami, jak mała dziewczynka, która chce zaśpiewać ulubioną angielską piosenkę z radia. Buntowniczy dąb ochrzciła Niedą,
ale obserwując go z niepokojem, wolała mówić na niego:
- Ty stary skurwysynie.
- Ty stary skurwysynie.
Nieda nie był wcale
taki stary. Miał pięć lat. Tylko chyba nie przepadał za
towarzystwem Antoroto, bo rósł jak baobab i rzucał na niego
zdecydowanie zbyt dużo cienia.
- Moje ty kochane
drzewko – szeptała z żalem Gaja na zmianę z wybuchami złości.
Nie miała stu lat na pilnowanie rzezimieszka. Zbliżała się epoka
lodowcowa.
Czeki podszedł do Gai i
polizał ją po barku. Pogłaskała jego bujną grzywęm nie
spuszczając wzroku z Niedy. Czeki położył się na jej kolanach i
przymknął oczy. Mruczał jak rozleniwiony wulkan.
- Może ty przemówisz
mu do rozsądku – zaproponowała Gaja.
Gaja, delikatnie mówiąc,
nie była normalna. Dowodziły tego nie tylko rozmowy z dębami.
Uwierająca samotność potęgowała szaleństwo. Była sama,
samiuteńka w tym wielkim bezludnym wszechświecie i dyskutowała z
naroślami własnego ciała. Problem w tym, że nic nie mogła na to
poradzić. To było błędne koło. Czuła niesamowitą potrzebę
zamykania się w coraz mniejszych pułapkach. Najpierw w masywnym
ciele kuli. A teraz w skórnej powłoce, mniejszej nawet od młodego
cyprysu.
Dużo kosztowało ją to
ograniczenie. Straciła realną kontrolę nad swoim pierwotnym ciałem
i nie mogła powstrzymać faktu, że rośnie jak baobab w cieniu
Antorato. (Właściwie to Antoroto zaczynało piętrzyć się w
cieniu Niedy). Na dodatek straciła nić porozumienia ze swoim starym
przyjacielem. On nie miał wcale ochoty na stawanie się owłosioną
istotą. Gai było przykro. Widział dobrze jej smutek i tęsknotę,
mimo to nie przychodził. Tymczasem ona już nie znała jego uczuć.
Stała się małą, nieporadną częścią świata, ale trzymała się
nieporadności jak poręczy i na Boga nie zamierzała wracać.
Jeszcze nie teraz.
- Jak myślisz Czeki,
czy on tu kiedyś przyjdzie? - pytała lwa, leżąc na
śródziemnomorskich plażach ze wzrokiem wbitym w bezmiar gwiazd, w
tego właśnie przyjaciela, którego ochrzciła Uranosem. Stworzyła
go dla harmonii własnej Małej Ojczyzny w bezmiarze ładu, by go
opuścić dla kilku splecionych ze sobą komórek.
- Wrócić – Uranos
prychnął burzą nad rosnącymi górami Azji. Patrzenie na Gaję
przyprawiało go o zawroty głowy. Była maluteńka i bezczelnie
myślała, że z łatwością ją dojrzy. Kobiety. Zamiast cieszyć
się wiecznym objęciem w rocznej skali, wolała wyemigrować
do tego czegoś, co nazywała albą – ciałem. Jakby i tak nie byli
pyłkiem w skali wszechświata.
Rozdział 2: Niebo i Ziemia
Rozdział 2: Niebo i Ziemia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz