Anselm Feuerbach, Gaea |
Rozdział 2
Niespokojne szeleszczenie liści
zbudziło Dąb z poobiedniej drzemki. Zwrócił oczy ku jasnemu niebu i zamrugał
kilkukrotnie. Wciąż jednak miał mroczki przed oczami, a właściwie jeden i
dopiero po dłuższej chwili zastanowienia, zrozumiał, że to nie mroczek, a coś
materialnego spada z nieba.
Uranos, bo to właśnie on spadł nagle z nieba, odbijał się od gałęzi turbując i okaleczając te młodsze i nie dość twarde. Zamieszenie ściągnęło uwagę połowy ziemskiej Puszczy. Las budził się, obracał, poszukując źródła hałasu. „Coś się stało, coś się stało” szeptały liście i pomruk unosił się przez wiele mil. Uranos stracił trochę z przyśpieszenia przez odbijanie się o gałęzie i opadł dość miękko na rosnącą wokół Dębu Trawę. Leżał chwilę, a jego korpus poruszał się ciężkim oddechem zmęczenia. „Dzięki Bogu za to drzewo” pomyślał sobie, podczas gdy Dąb wył w agonii. W końcu Uranos zebrał się w sobie i podniósł na klęczki. Wtedy też pisnął, prawie nie doznając pierwszego w historii zawału.
Stała
przed nim Gaja, obklejona liśćmi, kwiatami i trawą. W blond włosach tkwiły suche
badyle na których spoczywał wróbel. Obwódki oczu miała czarne od ziemi. Usta
czerwone od dzikich wiśni. Wyglądała jak siedem nieszczęść i wpatrywała się z
niego na pół otwartymi ustami.
- Jezus Maria – zawołał najpierw Uranos.
A gdy dotarło do niego, że to ona, Gaja, jego ukochana, odetchnął z ulgą i
rozpostarł ręce. – Stęskniłaś się?
Nie
odpowiedziała. Tak właściwie nie do końca dowierzała własnym oczom.
- Zaskoczona – mrugnął do niej Uranos i spróbował wstać. Niestety nogi odmówiły mu posłuszeństwa i musiał podeprzeć się Dębu. Ten wydał z siebie jeszcze głośniejszy krzyk bólu, czego Uranos nie mógł usłyszeć, natomiast co bardzo dobrze poczuła Gaja w swojej wątrobie. Rzuciła się właśnie przed siebie, by powstrzymać Uranosa, ale zamiast skręciło ją w brzuchu i zgięła się w pół.
- Zaskoczona – mrugnął do niej Uranos i spróbował wstać. Niestety nogi odmówiły mu posłuszeństwa i musiał podeprzeć się Dębu. Ten wydał z siebie jeszcze głośniejszy krzyk bólu, czego Uranos nie mógł usłyszeć, natomiast co bardzo dobrze poczuła Gaja w swojej wątrobie. Rzuciła się właśnie przed siebie, by powstrzymać Uranosa, ale zamiast skręciło ją w brzuchu i zgięła się w pół.
- Wszystko okej? – zaniepokoił się
Uranos. – Słuchaj. Spadałem tu dziewięć dni i dziewięć nocy! Teraz już wiem,
czemu wydawałaś mi się taka tyciutka.
Wykrzywiona z bólu Gaja chwyciła
kij leżący na ziemi (wcześniej wypadł jej z dłoni, gdy zobaczyła, to co
zobaczyła), podeszła do Dębu i uderzyła nim Uranosa.
- Ał, no co ty! – zawołał oburzony
i przewrócił się. – Na Boga, jak się ciężko chodzi na tych tyczkach.
Zignorowała go. Położyła dłonie na
korze drzewa, przymknęła oczy i mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa, zaczęła
się poruszać jak wąż. Jej twarz stała się czerwona, a mięśnie napięły się w
bólu. Leczyła Dąb, a przy okazji swoją wątrobę. Bo ona była Ziemią i każdy
korzeń miał źródło w jej ciele. Tymczasem Uranos wpatrywał się w nią w lekkim
oszołomieniu i nie mógł pozbyć się nutki podniecenia, gdy jej ciało pulsowało
pod tymi wszystkimi naroślami.
Gałęzie
zagoiły się i drzewo usnęło zmęczone. Gaja rozluźniła się i przytuliwszy
policzek do drzewa, odpoczywała po operacji. Uranos próbował stanąć o własnych
siłach robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Próbował odgadnąć do czego służą kółka na
środku i trybiki na czubku tyczek.
Gaja otworzyła oczy i zaczęła
wpatrywać się w Uranosa z właściwym dla siebie spokojem. Czekała na niego
tysiącleciami. Każdej nocy wpatrywała się w jego ciało, rozłożone gwiaździście
nad niebem i prosiła, głośno prosiła, by do niej zszedł. W końcu stało się to
mantrą, modlitwą powtarzaną, by zasnąć, a ona sama przestała wierzyć, że to
kiedykolwiek się stanie. Jej pamięć, choć boska, miała swoje ograniczenia. Ich
dawne zespolone życie wydawało jej się tylko snem. Wciąż czuła swój twór, każde
drzewo, każde źdźbło trawy wysyłało jej wiadomości. Im bardziej było
szczegółowe, tym mniej mogła poczuć całą sobą, że otacza ją Uranos, skupiała
się bowiem na pojedynczych elementach drobnego, ograniczone ciała, które
wydawało się jednak nieskończone. Zapomniała jego ciepło, oddała się pracy i
rozrostowi, a tego ranka, zaalarmowana bólem w wątrobie, przybyła tu,
sprawdzić, jaka to znowu małpa złamała Dębowi gałąź. Wyłoniła się z ziemi i
zobaczyła jego, leżącego tu na ziemi, w ludzkiej postaci. Nie wiedziała, co o
tym myśleć.
Uranos odwrócił się do niej i
posłał jej chłopięcy uśmiech.
- Postanowiłem zasugerować się
twoim modelem, dodałam tylko kilka wariacji, podoba ci się? – wskazał na
swojego muskularne ciało. Gaja przyjrzała mu się z uwagą. Szerokie bary,
kwadratowa twarz, wąskie biodra. Zmrużyła oczy na widok zwisającej mu z krocza
rzeczy. Nie zamierzała pytać.
- Czemu? – spytała krótko.
- Stęskniłem się za tobą, kochana!
Co dobra mogłem cię dojrzeć przy odrobinie skupienia. No i kiedy nie ukrywałaś
się pod chmurą. Ale byłaś taką malutką fasolką – pokazał palcami. - Obejmowałem
cię, ale pewnie nic nie czułaś.
- Słyszałeś moje modlitwy? –
spytała.
- Nie wiem co to modlitwy. Ale nie
słyszałem nic. Oprócz plusków kosmosu.
Westchnęła i pomogła mu wstać. Trzeba
było nauczyć go chodzić. Trzymała go za szerokie ramię. Asekurowała, gdy
stawiał pierwsze kroki. Czuła się niepewnie, jakby nigdy go nie znała. Ale
powoli, z dozą niepewności, przypominała sobie jego żartobliwe usposobienie.
Wypytywał ją o te wszystkie lata i w końcu otwarła się przed nim, rozkoszując się
zapomnianym dialogiem. Opowiadała mu o swojej pracy, o drzewach, górach, o
morzu (nie wspomniała o syrenim kochanku, z którym spotykała się, gdy brakowało
jej bliskości), o roślinach (wymieniała wszystkie po kolei aż Uranos przymykał
powieki, wtedy się powstrzymywała), o ptakach, zwierzętach, królestwach.
Potrafiła mówić w nieskończoność aż Uranos przysypiał na jej kolanach.
- A jak tam, jak było tam? –
spytała po pewnym czasie Gaja. Uranos wzruszył ramionami.
- Dobrze. Kilka czarnych dziur
pochłonęło gwiazdy i kilka gwiazd powstało – powiedział. Zawsze był małomówny.
Lubił patrzeć na wybuchy i zderzenia, natomiast pozwalał kosmosowi żyć własnym
życiem. Chyba że zagrażały one Gai. Raz jeden z meteorytów niemal nie
roztrzaskał planety na kawałki. Chwycił go z całej siły i posłał ruchem
obrotowym na około ziemi. Pozwolił, by inne komety wyrzeźbiły w nim kule.
Wkrótce odkrył, że księżyc darzy go większym ciepłem niż Ziemia, więc obejmował
go cicho, nazywając Luną. Jednak to nie było to samo. Uranos z coraz większym
utęsknieniem wpatrywał się w Gaję, a apetyt wzmożony krótkim romansem nie dawał
mu spokoju. Motyle, a właściwie mgławicę wywiercały mu dziurę w brzuchu. W
końcu nie wytrzymał, wziął głęboki wdech, zamrugał gwiazdami i wtłoczył swój
umysł w zaprojektowane przez siebie ciało, a potem spadał, dziewięć dni i
dziewięć nocy. Nie było oczywiście mowy, żeby to Gai opowiedzieć, wzruszać się,
ronić łzy i opowiadać o swoim uczuciu.
- Ziemia wciąż jeszcze potrzebuje
mojej pomocy – powiedziała pewnego dnia Gaja opatrując kolano sarenki. Uranos
oglądał stworzenie bez przekonania.
- Jak to niby może chodzić na tych
cienkich patykach? – spytał. Gaja spojrzała mu nienawistne spojrzenie.
- Musisz uważać – powiedziała sarence.
Stworzenie odwróciło główkę, jakby chciało się zaczerwienić i pokuśtykało do
czekających przy polanie rodziców.
- Jak już mówiłam, ziemia wciąż
potrzebuje mojej pomocy – kontynuowała Gaja wpatrując się teraz w Uranosa. –
Ale niedługo przyjdzie czas, gdy drzewa, zwierzęta, góry, morza będą na tyle
silne, by móc funkcjonować beze mnie. Sarenka, którą widziałeś, jest na razie
jedną z nielicznych przedstawicieli swojego gatunku, dlatego potrzebuje moich
rąk, by przeżyć. Lecz kiedy wszystkich zwierząt będzie odpowiednio dużo,
rozpocznie się dla nich nowy, samodzielny etap.
- Wtedy będą mogły łamać sobie
nogi? – zapytał głupkowato Uranos.
- Tak. Przeżywać będą tylko
gatunki silne, one budować będą stada i płodzić dzieci – odpowiedziała z pełną
powagą. – Jelenie nie gustują w mięsie, ale jest wiele zwierząt, które obliże
się ze smakiem na ich widok, gdy oderwę nić połączenia. One natomiast będą przygryzać drzewka i rośliny, które, gdy przestanę opatrywać ich skórę, upadną w końcu wyżarte przez grzyby.
- Kiedy zamierzasz to zrobić?
- Niedługo – powtórzyła ciszej i
położywszy się na trawie wbiła wzrok w zamykający się nad nią dach zielonych
liści. – Zaprowadzę cię do bezpiecznego miejsca. Tam założymy dom. Będę do
ciebie wracać. Możesz w tym czasie zwiedzać Ziemię, robić cokolwiek ci się
podoba. A kiedy zerwę połączenie, zamieszkam z tobą i zostaniemy ze sobą na
zawsze.
Uśmiechnął się, położył się obok i
objął ją. Przytulili się do siebie tak mocno, jak robili to przed mileniami.
Byli razem raz jeszcze.
Gaja zaprowadziła go do doliny
wśród wysokich gór, w której wiła się rzeka, nazwana przez nią Otrys. Rzeka nie
była szeroko. Strumień spływający z wysokiej góry pienił się obmywając
kamienie. Gaja przeskakiwała zwinnie z głazu na głaz. Uranos przechodził przez wodę
jak niedźwiedź. Szli potem wzdłuż rzeki aż znaleźli się na wzgórzu, pośrodku
doliny i Gaja z radością obwieściła: „Oto nasz dom!”.
To nie były jeszcze
czasy, gdy Uranos mógłby powiedzieć: „to przecież tylko kawał ziemi”. Wzruszył
ramionami i rozłożył się śpiący jak nigdy. Przeprawa przez góry była dużym
sprawdzianem dla jego płuc. Gdy spał, Gaja zniknęła razem ze swoim
nierozłącznym kijem. Obudził się nad ranem i z braku roboty, postanowił za jej
propozycją, pozwiedzać.
W
ten sposób Uranos zaczął odkrywać na nowo świat, który do tej pory obserwował
tylko z wysokości niebios. Obserwował, jak niedźwiedzie łapią ryby u góry
strumienia i ich śladem rzucał się na skaczące łososie. Odkrył, że gdy zaostrzy
kij, z łatwością może ustrzelić taką bez taplania się w wodzie. Następnie jakby
w przypływie inspiracji rzucił zaostrzonym kijem w niedźwiedzia. Zwierzę nie
wiedząc co począć, kręciło się wokół siebie aż padło zrezygnowane i długo
skowycząc, wykrwawiło się na śmierć. Uranos nie do końca rozumiał co się
właśnie stało. Spanikowany zawiesił niedźwiedzia na plecach i pobiegł w głąb
gór w obawie, że Gaja zjawi się na miejscu zdarzenia. Tam w górach spróbował
zjeść kawałek niedźwiedzia. Niestety surowe mięso nie posmakowało mu w ogóle.
Uranos z czasem nabrał
śmiałości, a wręcz arogancji. Gaja nie wiedziała, co wyprawiał w ciągu dnia.
Był jedyną częścią ziemi nie odbijająca się w jej ciele. Gdy wracała wieczorem
czekał na nią z rozwartymi ramionami i wkrótce zaczęła za dnia tęsknić do
uścisków nocy i nie mogąc się doczekać wiecznego połączenia, przyśpieszała
procesy natury. W tym czasie Uranos nauczył się polować, ciąć drzewa, wytwarzać
broń. Uchodziło mu to płazem, tak jakby jego obecność przerywała na chwilę jej
łączność z poszczególnymi kawałkami ziemi. Jakby nie mogła poczuć już bólu
zadawanego przez ukochaną osobę. Nic dziwnego, że wkrótce poczuł się panem
świata. Gdy mu coś przeszkadzało, wymyślał szybko sposób, by udogodnić sobie
życie. Tak zaczął budować dom w dolinie. Ściany wzniósł z kamieni, lecz dach,
najważniejsza część budynku, która miała chronić go przed deszczem, pozostawała
niedobudowana. Wiedział, że potrzebuje do tego drewna, które składował w małej
jaskini u stóp Ortys, ale nie mógł przyznać się przez Gają, że ścina lasy.
Sprawę rozwiązało odkrycie przewalonego przez wichurę drzewa.
- Widziałem dzisiaj
wyłamane z korzeniami drzewo – opowiedział jej wieczorem w czterech ścianach.
- Tak, mój plan powoli
wchodzi w życie – odpowiedziała. Uszczęśliwiony tą odpowiedzią następnego dnia
wyciągnął z jaskini drewno i zbudował z niego dach. Gdy Gaja pojawiła się nad
strumieniem podbiegł do niej, wołając z podnieceniem, jak odkrył, do czego można
wykorzystać zwalone drzewa.
Tak
powstał Dom. Uranos zapełniał go różnymi rzeczami. Był pierwszym odkrywcą i
wynalazcą. Wszystko przychodziło mu z łatwością. Odkrycie ognia, żelaza, brązu stanowiło
dla niego pestkę. Czas na Ziemi mijał mu dobrze. Wspinał się na szczyty gór i
tam, najbliżej nieboskłonu mógł wziąć głęboki oddech i zawołać: jestem panem
wszechświata!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz