Strony

środa, 1 listopada 2017

Walka o humanizm

Szkoła Ateńska, Rafael Santi
Trwającego kryzysu edukacji nie rozwiązują kolejne reformy, a głównym frontem obronnym stało się narzekanie na współczesnego ucznia, który jest z reguły arogancki, osłonięty tarczą rodzicielskiej nadopiekuńczości, przyklejony do tabletu, komórki, komputera i innych elektronicznych urządzeń.
Nauki ścisłe wychodzą z tego problemu obronną ręką, bo teoria euklidesowa i zrozumienie ciągów wymagają chwili i kilku rozwiązanych zadań, a obecność urządzeń elektronicznych może być nawet pomocna. Jeśli chwila nie wystarcza, uczeń, zazwyczaj tzw. „human” musi sobie z problemem poradzić sam, rozwiązując setki zadań, których wciąż i wciąż nie rozumie, a które rodzą w nim coraz większą nienawiść do nauki, do szkoły i wreszcie do edukacji, niezwiązanej już z samorealizacją, a z narzuconym przez społeczeństwo obowiązkiem. Ten odsetek ofiar nie czyni krzywdy naukom ścisłym, bo jest odsetkiem koniecznym i od początku spisanym na straty. Nazywa się ich humanistami i to sformułowanie kojarzone jest z przestarzałym, niezrozumiałym, niezasługującym na naukowość tworem, dyscypliną wybieraną przez tych, którzy nie dawali sobie rady z naukami ścisłymi i którzy nie wiedząc, co uczynić ze swoim życie, bawią się w aktorów, pisarzy i filmowców, a co gorsza postanawiają zostać kulturoznawcami. Czy naprawdę tym ma się stać humanizm, jeśli jeszcze owa krzywdząca metamorfoza nie nastąpiła? Nie widać skutecznej interwencji ratunkowej, by obronić humanizm przed niesprawiedliwymi atakami. Ciężko o ratunku mówić, gdy cała kultura, nauka o człowieku wciśnięta jest w przedmiot o nazwie „język polski”. Nauki humanistyczne nie potrafią wychować sobie człowieka kulturalnego. Dlatego duma humanisty słabnie wycofywana przez rozwijające się technologicznie społeczeństwo, które zapomina, że humanizm to kolebka nauk ścisłych.
Co powinniśmy zrobić nie mając realnego wpływu na globalną i lokalną ścieżkę reform? Wierzę, że jesteśmy w stanie wyjść ze ślepej uliczki surowych programów i wychować społeczeństwo oczytane i kulturalne. Diabeł tkwi w szczegółach i gdy zawodzą politycy, a nawet eksperci, odpowiedzialność spada na kadrę nauczycielską, która musi zastosować niewymagające wiele, subtelne sposoby zachęcania.  Wspominam moich nauczycieli języka polskiego, ich intelekt i otwartość, nie mniej jednak brakowała w nich czasem skuteczności i wytrwałości w walce z leniwym, komputerowym pokoleniem. Jednak niektóre pomysły mogły urosnąć do rangi zbawienia dla czytelnictwa.
Kluczowe jest, by położyć nacisk czytelniczy na dzieci ze szkoły podstawowej, by zwiększyć procent tych, w których urodzi się chęć do dalszego dowiadywania się. Po okresie nauki pisania i czytania następuje moment krytyczny, gdy uczeń musi nauczyć się czytać naprawdę. Daje mu się oczywiście lektury szkolne podobające mu się mniej lub bardziej, ale pozbawione dowolności i swobody, gdy wpaja się dziecku surowy „deadline”. Za wszelką cenę nie należy zrezygnować z lektur szkolnych ani zmieniać je na coraz łatwiejsze i bardziej przystępne. Dzieciom literatura przestaje kojarzyć się z czymś wspaniałym, unoszącym, z pierwszymi filozoficznymi myślami, a z pośpiechem, ze zbliżającą się kartkówką weryfikującą znajomość najdrobniejszych szczegółów. Przeczytanie na studiach opasłego podręcznika, który nuży i usypia jest drogą konieczną do otrzymania podstawowej wiedzy i spełnienia się w wybranej dziedzinie. Jednakże dziecko szkolne nie może traktować literatury jako podręcznika z konieczną wiedzą, ma traktować książkę jako zjawisko przyjemne, jak film, jak odpoczynek i rozluźnienie, podróż po innych światach. Przy czym potrzebuje do tego nie kija, a zachęty. Gdy „czytajcie” przechodzi bez echa, trzeba zastosować politykę przeważających nagród i minimalnych kar. Nagrodą ma być tu nie tylko ocena w dzienniku. Widzę wielką nadzieję odrodzenia w powróceniu do zeszytów lektur, namawianiu dzieci do czytania swoich własnych pozycji, do refleksji, do zapisywania wątpliwości. Obowiązkiem nauczyciela jest przede wszystkim pomoc, zasugerowanie innych pozycji, wprowadzenia dziecka w literacką podróż i stworzenie z niego humanisty, bez względu na to, czy pójdzie za wołaniem nauk ścisłych czy postanowi oddać się kulturze.
Nie zwalajmy winy na komputery, na dzieci, na rodziców ani na reformy. Trzeba zrobić wszystko, by znana nam, przyjemna i uwznioślająca satysfakcja z oczytania miała szansę zakwitnąć u dzieci w postaci rosnącego okręgu, który chcę się powiększać się tym bardziej, im więcej wie. Pozostając biernymi i niezadowolonymi, przyczyniamy się do stagnacji humanizmu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz