Strony

piątek, 29 września 2017

Najmilsze miasto na świecie

Podróż do Lubeki zdarzyła się nam całkiem przypadkowo. Niemiec-biznesmen wysadził nas na stacji autostradowej prawie 200 kilometrów przed Hamburgiem, do którego miałyśmy się dostać. Życzliwa Niemka uratowała nas od nieregulaminowego stopowania na autostradzie i zaproponowała podwózkę do Lubeki. Nie miałyśmy nic do stracenia, bo w Hamburgu i tak czekało na nas jedynie szukanie hostelu.
Lubekę nazywają miastem siedmiu wież i to była pierwsza rzecz o sympatycznie awyglądającym, spokojnym miasteczku. Nad Trawną rzeczywiście strzelało ku niebu sporo kościelnych wież. Dwie należące do katedry wydały nam się nadzwyczaj pochyłe. "Krzywe wieże z Lubeki".

Wysiadłyśmy tuż przed bramą Holsztyńską, u wejścia do starówki. Po drugiej stronie ulicy obrośnięte darniami muzeum zwróciło naszą uwagę ceglanymi ścianami, które tak przypominały nam urocze obrzeża Londynu. Prócz tego angielskiego podobieństwa, bardziej neoklasycystyczne kamienice ze słupami przy wejściach przywoływały na myśl Belgravię. Dużo zieleni zapraszało do odpoczynku na miękkiej trawie i zanurzenia stóp w parkowej wodzie.
Stare miasto w Lubece jest jednak na wskroś średniowieczne. Oglądałyśmy się z zachwytem po niemieckich kamienicach spotykając się z coraz większą życzliwością, która wydawała nam się obca i nieprawdopodobna.
Przeszłyśmy na sam skraj miasta do naszych gospodarzy, dźwigając plecaki, które wraz z narastającym zmęczeniem zdawały się coraz cięższe. Mijając domy wychodzące otwarcie do ulicy bez płotów, z tabliczkami "carpe diem", uliczne biblioteki pełne książek, rowerzystów, których twarze już po pół godzinie były nam znajome. I dopiero za wiaduktem kolejowym, gdy już niemal żadne auto nie przejeżdżało przez aleję wzdłuż której szłyśmy, znalazły się ulice pełne ceglanych domków, a w jednym z nich miękka kanapę do ułożenia głowy.
Po niemieckich i duńskich miastach można jeździć tylko rowerem. Są mniej lub bardziej do tego stworzone technicznie, lecz każde miasto nasiąknięte doświadczeniem kamieni i historią wygląda na rowerach wiedzionych własną energią inaczej. Zwiedzałyśmy Lubekę nocą, na pożyczonych od gospodarzy rowerach, które nie pasowały do naszego wzrostu. Ożywiły nas niewygodą po dwudziestoczterogodzinnej podróży. Jechaliśmy wzdłuż rzeki nie mogąc oderwać wzroku od oświetlonych słabym światłem wież i ich odbić w tafli wody. Podwójne miasto zjawiło nam się na moście. Woda pond nami migotała, przed nami, nocne, ciche miasto zapraszało do spaceru oferując bezpieczeństwo. Kilka osób na brzegu spędzało wieczór przy piwie. W jednej z bocznych uliczek, gdzie znajdywała się knajpa, do której chciał nas zaprowadzić młody, jasnowłosy Niemiec, nasz gospodarz i przewodnik, duża grupa gości paliła i dysputowała. Wnętrze tamtego baru było jasne i klimatyczne, ale nie zabawiliśmy tam długo. Pojechaliśmy w górę ulicznego bruku, by pić samotnie na placu pod okiem starej niemieckiej kamienicy o strzelistym dachu i wielkich ciemnych oknach. Wokół panowała niezmącona niczym cisza. Ciszą były nasze spokojne rozmowy i próba poznania się z człowiekiem niby tej samej kultury, a całkiem innej, urodzonej na dodatek w tym najmilszym mieście na świecie. Odwiedziliśmy jeszcze bar, którego sufit usiany gwiazdami kładł na nas niesamowity czar. Byliśmy tam sami. Lubeka nie miała krakowskiego nocnego życia. Ten bar był tylko dla nas, a odpowiedzialna barmanka sprawdzała pieczołowicie nasza dorosłość. Graliśmy tam w piłkarzyki przy zielonej kanapie z "Przyjaciół". Knajpę zamknięto wcześniej i wróciliśmy do domu, lekko zakołysani na tych rowerach, po pustych ulicach, na których nikt nie mógł nas potrącić. Wiódł mnie czerwony odblask na rowerze naszego gospodarza.
Owszem. Niewiele wiem o historycznej Lubece, nie zwiedziłam żadnego z tych licznych kościołów, z których jest znana. Lecz z pewnością odkryłam tam niespotykaną życzliwość i kameralność. Następnego dnia pilnował naszego bezpieczeństwa szkaradny z wyglądu stróż prawa i nic nie mogło nam się stać, póki pozostawałyśmy w obrębie granic Lubeki. Ani nawet kilka metrów poza jej granicami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz