Strony

czwartek, 27 lipca 2017

Milczeć w słowach


The Confrontation, Mateusz Janik
          Nie pragnąłem być idealny i bez nagany. Nie chciałem być pozbawiony wad. Bogu nie wierzyłem. Nie ufałem ludziom ani psom. Nie obdarzyłem zaufaniem jabłoni w ogrodzie i nawet ćwierkający w oknie ptak napawał mnie przerażeniem.
Życie wokół mnie płynęło jak w mglistej rzece. Wszystko zdawało się zdeformowane. Ja, niby w pęcherzu wypełnionym powietrzem, widziałem to wszystko z drugiej strony zwierciadła i nawet moje ręce, gdy na nie długo nie patrzyłem, zdawały mi się marą. Każda chwila w teraźniejszości była snem wyśnionym przez przyszłość. Tę przyszłość, która w ułamku sekundy staje się przeszłością. Jakby ściągał ją wir i przetaczał z prędkością czasu na drugą stronę. Prędkość czasu była większa od prędkości światła, prędkość czasu była załamaniem czasoprzestrzennym, takim o jakim marzą astronomowie. Nie ufając i im, nie sądziłem, by była możliwa do uzyskania. Bo nie była wyliczonym do minusowych potęg ułamkiem równym liczbie pi. Była mgnieniem miłości, złudzeniem stałości, transcendencją energii, przyjemnością ciała. Nie była tak szybka jak błysk gwiazdy nocą. Była tak wielka jak poczucie sprawiedliwości. Nie była tak szybka jak błyskawica przecinającą powietrze przed grzmotem. Była tak ogromna jak spoglądanie na kuszące góry w oddali. Nie była tak szybka jak narodziny nowej bakterii i tak daleka jak niemożność ich oglądania. Była tak narowista jak drżenie piosenki w sercu. Wielka, ogromna, narowista prędkość czasu. I tak paradoksalna jak suma małości rodząca lata świetlne. Sprawiającą, że nawet złudzenie długiego życia staje się koszmarem. Nie ma długich żyć.
            Mógłbym napisać dramat pod tymi słowami, które już zginęły w tyle. Lecz, ile niezapisanych kartek zmarnowałoby tyle cennych, pachnących drzew. Bo jak oddać wam milczenie, stałe milczenie sprawiające że prędkość czasu deformuje się i staje się przestrzennym żółwiem. Tak niekonsekwentna to zagrywka. Być szybkim i wolnym zarazem. A zatem jak oddać ciszę, która panowała latami, nie dawała dojść do głosu słowom. A te były wyszeptane i krótkie, wypowiedziane jak najszybciej by zmieścić się w limicie jednej jednostki paradoksu. I jak tę pustkę zapełnić, jak tę pustkę zapełnić? Swoim przerażaniem. Swoim podnieceniem. Patrzeniem. Patrzenie jest ratunkiem. Wtedy tylko, wtedy, kiedy skupisz swój wzrok, wlepisz gały oczne w punkt i powstrzymasz się od mrugania, wtedy i tylko wtedy możesz doświadczyć rzeczywistości. Tylko wtedy czujesz swoje stopy na ziemi, tylko wtedy irracjonalizm nie pochłania wszystkich twoich wspomnień.
            Zatem, kiedy postanowię pisać, będą to zdania wyrafinowane. Tak słabe i niewyraźne, że nawet ich nie dostrzeżecie. Nie moglibyście, bo tylko ja mogę rozpoznać w nich absolut tego co jest tu i teraz. Wy zaś będziecie śledzić oczami słowa milczenia, nie wiedząc, że to milczenie. Bo czy ktoś kiedyś słyszał ciszę. Nie tę świszczącą w przestworzach. Czy słyszeliście kiedyś ciszę myśli? Czy słyszeliście, jak myśli zasypiają i milczą? Czy słyszeliście milczenie myśli? Czy słyszeliście jak one śpią, jak one chrapią, jak mamroczą, jak one śnią? Tak, tylko nie wiecie, kiedy to sen a kiedy mowa. I jak to życie, my, myśli w umyśle Boga milczymy w śnie mówiąc. I skąd On ma wiedzieć, że to sen? Skąd On ma słyszeć milczenie myśli? Jesteśmy wyśnieni przez stworzenie, widzimy go zapominającego włożyć ubranie i spóźniającego się na egzaminy. Czasem ganiamy go po lesie i zabijamy. Czasem grozimy mu nożem. Czasem nagradzamy go pieniędzmi. Czasem nagradzamy go złotem. Czasem linczujemy go, a czasem... Czasem się w nim zakochujemy. W kim? Kto wie, który z nas jest odbiciem świata, w którym żyjemy. Może to jesteś ty, może ten człowiek, który uprawia seks w mieszkaniu pod tobą, może ta mucha, która mamrocze nad twoim uchem, może ta kobieta, która umiera w szpitalu, może to dziecko, które właśnie tępo bije kamieniem w drzewo. A może to ja. Kto wie skoro wszystkim nam wydaje się, że śnimy. Kto wie skoro czasem nawet on wierzy, że śni. Skąd mamy wiedzieć, kto z nas jest panem naszego snu.
            Nie wierzę, nie ufam. Wszystko wyśmiewa moje czyny. Przekręcam się na drugi bok z bólu w pierwszym boku, a przecież jaki to ma cel. Jaki cel ma przewracanie się na drugi bok? Nie ufam drugim bokom. Nie ufam ścianie która jest po lewej stronie mego łóżka, ani oknu które jest po prawej. Kiedy się odwracam, wyciągają macki, żeby zabrać mi chwile sensu. I nie można ich przejrzeć. Nie można przejrzeć prędkości czasu. W skali paradoksu plasujemy się w innym wymiarze. Nawet nas w niej nie ma. A w takim razie co nie jest paradoksem... Być może absurd nim nie jest. Być może właśnie tak należy szukać odpowiedzi.
            Ale ja już nie szukam. Tonę w dygresjach z przestrachu przed głównym wątkiem opowieści. Opowieści, którą ten szczątek paradoksu każe mi pisać, a która w najlepszym przypadku zaginie w prędkości czasu. Zatem zacznijmy milczeć.

            Zakochałem się w tobie kobieto... a mimo to... – papier zaszeleścił w koszu. – Zakochałem się. W tobie. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie. Napisałem Ci list i wysłałem pocztą. Oby nie zaginął. Oby nie zaginął. Ale...
            Pierdolę to – uderzył pięścią w stół, przebił papier wykreślając słowa długopisem, podarł kartkę i wyrzucił w kąt pokoju.
            –Zakochałem się.  W tobie. Nie napiszę tego tak jak ty. Nie znajdę boskich słów, żeby opisać to. Coś. Nazwałabyś to piekielną metaforą, więc wstyd mi napisać „miłość”, bo to sztucznie. Boję się to powiedzieć. Bo to słowo jest właściwie banalne. W twoich oczach brzmi jak „błoto” albo „kanarek”...
            Nie wiem – tym razem nie podarł papieru tylko zasłonił twarz dłońmi. Westchnął głęboko.
            – Chciałbym umieć pisać wiersze, albo rysować obrazy. Bez tego nie mogę wyrazić uczucia. A bardzo potrzebuję się go pozbyć na jakiejkolwiek kartce papieru. Dlatego piszę list. A czy go kiedyś dostaniesz... Zależy od tego, czy nie wyrzucę go zaraz do kosza.

            Bałem się napisać wstęp – przebrnął jeszcze raz po niezbyt wyraźnych literach. Pokręcił nosem, ale kartki nie pogniótł. – Ale stwierdzam posępnie, że nic lepszego nie napiszę. Więc przejdę do pewnej historii. Tej, którą chcę ci opowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz